I znowu. Znowu to samo. Odkąd pamiętam, to zawsze ja musiałem
być, pocieszać, przepraszać. Odrzucałem wtedy swoją dumę, dla Ciebie. No
właśnie. Wszystko robiłem dla Ciebie, lecz Ty... Ty nic dla mnie nie
robiłeś. Starałem się jak mogłem, aby to zmienić, ale wszystko to na
marne. Mówiłem Ci, że Cię kocham, a Ty tylko uśmiechnąłeś się i
przytaknąłeś... Zraniło mnie to. Ale nie powiedziałem Ci tego, zbyt dużą
miłością Cię darzyłem. Nie chciałem abyś cierpiał, dlatego to zawsze ja
nadstawiałem głowę zamiast Ciebie. A przez to otrzymywałem nawet więcej
tego cierpienia, którego tak nienawidziłem. Tak bardzo... Ale cóż
mogłem zrobić? W obawie o stratę tej nikłej sympatii z Twojej strony nie
zrobiłem nic. I wszystko pozostało tak jak było.
Ale tego dnia coś się zmieniło. Z początku nie wiedziałem dlaczego tak się zachowuję. Chyba zrozumiałem, że nie ma sensu dłużej tego ciągnąć. I właśnie wtedy powiedziałem Ci wszystko. Wszystko, co tak naprawdę myślałem. Byłem z Tobą kompletnie szczery. Ty także byłeś. Przynajmniej tak mi się wydawało. Naprawdę dobrze potrafiłeś maskować swoje uczucia. Próbowałeś mnie uspokoić. Powiedziałeś, że to wszystko jest tylko chwilowe, że nie ma żadnego związku ze mną. Ale ja nie wierzyłem. Nie chciałem wierzyć. Ta pustka w miejscu, w którym powinno znajdować się moje serce... Już nigdy nie wypełniła się. A ja już nie pokochałem jak niegdyś. Bo po prostu nie potrafiłem. To bolało zbyt bardzo.
Przez kilka następnych dni wszystko było w porządku. Chwila, miało być w porządku. Ale dla mnie nie było. Przez cały ten czas cierpiałem. Pragnąc Twego uśmiechu, ust, ramion. Lecz moja duma nie pozwoliła mi już poprosić o nie raz jeszcze. Więc trwałem w tej udręce. Ilekroć starałem się przemóc, nie udawało mi się.
Wkrótce potem zaczęło mnie to męczyć. Miałem dosyć tego, że odsunąłeś się. Już nie było tak jak dawniej. Pomimo, że chciałem tego. Bardzo. Ale moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Było nawet gorzej. Nie całkiem zdawałem sobie sprawę z tego, że tkwię w sytuacji bez wyjścia. Bez wyjścia, jeżeli nie chciałem cierpieć. Zdecydowałem się na ten ostateczny krok.
Znowu byłem z Tobą całkiem szczery. Lecz tym razem nie było odwrotu. Wiedziałem, że muszę to skończyć. Inaczej wciąż trwałbym w tej niekończącej się męce. A tego bym nie zniósł.
Więc to powiedziałem. Byłeś zaskoczony. Właściwie nie wiem czym. Czyżbyś był aż tak niedomyślny? Wątpiłbym w to. Jednak przyjąłeś te słowa z podniesioną głową, Twoja twarz nawet nie zmieniła wyrazu. Tego obojętnego wyrazu, którego również nienawidziłem. Przez cały ten czas łudziłem się, że naprawdę coś jest między nami. Chyba jestem zbyt naiwny. Sądziłem, że to jednak moja wina, że to ja coś źle zrobiłem.
To od początku była tylko Twoja wina.
Ale teraz wiem. Nie popełnię tego samego błędu po raz kolejny.
Już nigdy, już nigdy więcej...
Ale tego dnia coś się zmieniło. Z początku nie wiedziałem dlaczego tak się zachowuję. Chyba zrozumiałem, że nie ma sensu dłużej tego ciągnąć. I właśnie wtedy powiedziałem Ci wszystko. Wszystko, co tak naprawdę myślałem. Byłem z Tobą kompletnie szczery. Ty także byłeś. Przynajmniej tak mi się wydawało. Naprawdę dobrze potrafiłeś maskować swoje uczucia. Próbowałeś mnie uspokoić. Powiedziałeś, że to wszystko jest tylko chwilowe, że nie ma żadnego związku ze mną. Ale ja nie wierzyłem. Nie chciałem wierzyć. Ta pustka w miejscu, w którym powinno znajdować się moje serce... Już nigdy nie wypełniła się. A ja już nie pokochałem jak niegdyś. Bo po prostu nie potrafiłem. To bolało zbyt bardzo.
Przez kilka następnych dni wszystko było w porządku. Chwila, miało być w porządku. Ale dla mnie nie było. Przez cały ten czas cierpiałem. Pragnąc Twego uśmiechu, ust, ramion. Lecz moja duma nie pozwoliła mi już poprosić o nie raz jeszcze. Więc trwałem w tej udręce. Ilekroć starałem się przemóc, nie udawało mi się.
Wkrótce potem zaczęło mnie to męczyć. Miałem dosyć tego, że odsunąłeś się. Już nie było tak jak dawniej. Pomimo, że chciałem tego. Bardzo. Ale moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Było nawet gorzej. Nie całkiem zdawałem sobie sprawę z tego, że tkwię w sytuacji bez wyjścia. Bez wyjścia, jeżeli nie chciałem cierpieć. Zdecydowałem się na ten ostateczny krok.
Znowu byłem z Tobą całkiem szczery. Lecz tym razem nie było odwrotu. Wiedziałem, że muszę to skończyć. Inaczej wciąż trwałbym w tej niekończącej się męce. A tego bym nie zniósł.
Więc to powiedziałem. Byłeś zaskoczony. Właściwie nie wiem czym. Czyżbyś był aż tak niedomyślny? Wątpiłbym w to. Jednak przyjąłeś te słowa z podniesioną głową, Twoja twarz nawet nie zmieniła wyrazu. Tego obojętnego wyrazu, którego również nienawidziłem. Przez cały ten czas łudziłem się, że naprawdę coś jest między nami. Chyba jestem zbyt naiwny. Sądziłem, że to jednak moja wina, że to ja coś źle zrobiłem.
To od początku była tylko Twoja wina.
Ale teraz wiem. Nie popełnię tego samego błędu po raz kolejny.
Już nigdy, już nigdy więcej...