niedziela, 5 maja 2013

Ten jeden moment - I

 Rozdział I


      Jeszcze chwila. Jeszcze tylko jedno słowo, a przysięgam, że mu przywalę.
      – Nie denerwuj się tak. To urodzie szkodzi, wiesz? – Gdzieś z zakamarków świadomości dobiegł mnie głos. Ewidentnie kpiący. Mógł należeć tylko do jednej osoby. Osoby, która stała przede mną, ze swoim uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. Twarzy, dla której mnóstwo dziewczyn byłoby w stanie zrobić wszystko. Kastiel. Ta bestia. Ten półgłówek... Ten... Nie mogłam znaleźć słów, aby dostatecznie oddać to, jak bardzo ten człowiek mnie denerwował. Zastanawiałam się czasem czy nie był masochistą. W końcu komu sprawiałyby przyjemność obelgi rzucane w jego stronę? No tak, tylko jemu. Pomimo tego wciąż wracał, aby wyprowadzać mnie z równowagi i najwyraźniej sprawiało mu to wielką przyjemność. Ale nie, nie dam mu tej satysfakcji.
      Uśmiechnęłam się tylko i zacisnęłam pięści w niemej bezsilności. Spokojnie, będzie dobrze – powtarzałam w kółko jak mantrę. Byleby tylko nie dać sobie wejść na głowę. Tak. To dobry plan.
      – Wiesz, w porównaniu z tobą – Tutaj zlustrowałam go od stóp do głów. – nic już mi nie grozi. – wypowiedziawszy ostatnie słowa, obróciłam się na pięcie i, zostawiając go z tą jakże ciętą ripostą, skierowałam swoje kroki w stronę wejścia do szkoły. Było jeszcze przed dzwonkiem, więc nie musiałam się aż tak śpieszyć.
                                              ~*~*~

      Usiadłam na krześle z głośnym westchnieniem, a błękitne oczy spojrzały na mnie pytająco. Uśmiechnęłam się do blondyna siedzącego obok.
      – Hej.
      – Hej, Al – Nataniel uniósł wzrok i posłał mi uśmiech. – Co cię tu sprowadza?
      – Mam jeszcze chwilkę czasu, więc pomyślałam, że zajrzę – Przelotnie zerknęłam na dość pokaźny stos kartek znajdujący się na biurku. – ale wydajesz się być zajęty – dodałam, rozglądając się nieco po pomieszczeniu. Pokój gospodarzy niezbyt wyróżniał się spośród innych sal: urządzony minimalistycznie, w zupełności wystarczał. Pod białymi ścianami poustawiane były przeróżne szafki i szafy, a w samym środku znajdował się stół z kilkoma parami krzeseł. Prostota, w jak najlepszym tego słowa znaczeniu.
      – Och, nie, nie martw się, nie przeszkadzasz – z zadumy wyrwał mnie głos chłopaka. – Te dokumenty muszą być gotowe dopiero na następny tydzień, więc...
      – Następny... – Jego słowa w pełni do mnie dotarły dopiero po chwili. Uniosłam zdziwiona brwi. – Naprawdę, Nat – westchnęłam po raz kolejny i zaśmiałam się cicho, widząc jego reakcję na moją wypowiedź. Blondyn przeczesał złociste włosy palcami, nieco zakłopotany.
      – W każdym razie... coś cię trapi? – zapytał, chcąc zmienić temat. Tak łatwo było go rozszyfrować... Mimo że sama starałam się robić wszystkie projekty szkolne, zadania domowe i inne prace na czas, Nataniel wciąż wprawiał mnie w osłupienie. Ale to nic dziwnego, w końcu jest głównym gospodarzem. Jednak nie zawsze taki był. Zadziwiające jest to, jak bardzo ludzie potrafią się zmienić. Z niegrzecznego, wciąż sprawiającego problemy chłopca w pilnego ucznia.
      Oparłam policzek na dłoni i zaczęłam dokładnie lustrować swoje spodnie.
      – Cóż – powiedziałam w końcu. – To, co zawsze – Wodziłam palcem po kwiatowych wzorach, starając się ubrać swoje myśli w słowa. – Naprawdę, nie rozumiem tego człowieka.
      Oczywiście, mowa o Kastielu. Od kiedy tylko pojawiłam się w szkole, czerwonowłosy obrał sobie mnie za obiekt... Już sama nie wiem – kpin, rozrywki? Najwyraźniej był jednym z tych, którzy tak łatwo się nie poddawali i zdążyłam już to zauważyć. Ot, chłopaczek zgrywający buntownika, niedostępny, do którego stóp padają wszystkie napotkane przez niego dziewczęta. Być może powodem tego zainteresowania był mój brak zainteresowania? Jakież to skomplikowane. Cóż, im bardziej się na niego denerwowałam, tym bardziej zadowolony z siebie zdawał się być. To chyba podpada pod masochizm, nie? Potrząsnęłam głową, jakby chcąc odpędzić od siebie niespodziewany natłok myśli i wróciłam do rzeczywistości. Nataniel wyglądał na zmartwionego. Odłożył długopis, którym do tej pory wypełniał formularze i skupił wzrok na mnie.
      Cóż, Nat i ja... Znaliśmy się od najmłodszych lat i często razem bawiliśmy. Ze względu na to, że zarówno moi, jak i jego rodzice często wyjeżdżali w podróże służbowe, zostawaliśmy pod opieką niań i opiekunek. Czułam się przez to nieco samotna, ale zawsze gdy rodziców nie było w domu, mogłam iść do Nataniela. Można nas więc nazwać „przyjaciółmi z dzieciństwa”. Jak dotychczas, nic się nie zmieniło – nadal mogłam mu o wszystkim powiedzieć, nadal mu ufałam.
      – Alice – podjął – jesteś pewna, że wszystko w porządku? Wydajesz się być dzisiaj dość zamyślona – przyznał, przyglądając się mojej minie.
      – Ach, wybacz, chyba znowu odpłynęłam – uśmiechnęłam się przepraszająco, nie chcąc martwić go bardziej. – Wszystko w porządku – dodałam po chwili, gdy w pełni dotarł do mnie sens jego słów. Przelotnie spojrzałam na zegarek i zmarszczyłam brwi. Trzy minuty do dzwonka. – Powinnam już iść.
      – Racja, zaraz lekcja – zauważył, po czym posłał mi kolejny uśmiech. – Nie spóźnij się.
      – Tak, tak, mamo – odpowiedziałam, słysząc głos za swoimi plecami. Uniosłam rękę do góry w pożegnalnym geście i opuściłam pokój gospodarzy.


                                              ~*~*~

      Przez resztę dnia zupełnie nie mogłam skupić się na lekcjach. Moje myśli wciąż, jak na złość, wędrowały w stronę tego czerwonowłosego półgłówka. Nadal nie znałam powodu jego zachowania i ewidentnie wprawiało mnie to w zły nastrój. Lecz nie mogłam niczego z tym zrobić. No, chyba że sama wyszłabym z inicjatywą i zapytałabym go wprost. Chociaż nie byłam w stanie wyobrazić sobie takiej sytuacji. Już po pięciu minutach rozmowy z tym idiotą traciłam cierpliwość. Ale nie był głupi. Wcale nie, wbrew pozorom. Jednak nie lubiłam, gdy ktoś „patrzył na mnie z góry”, a poniekąd tak było. Chyba powoli miałam dość mówienia do mnie per „mała” i tego, że tak bardzo uwielbiał się ze mną droczyć. Przecież to nie mogła być sympatia. Prawda? ...Prawda?!

Ten jeden moment - Prologue

    Nigdy nie uważałam się za osobę godną podziwu. Zawsze starałam się dawać z siebie wszystko, wytrwale i cierpliwie dążyłam do wyznaczonych przez siebie celów, nie oglądając się na innych. Nie oznacza to, że nie obchodziło mnie nic prócz sukcesu. Miałam przyjaciół, których bardzo ceniłam, rodziców, którzy mnie wspierali. Jednak w pewnym momencie coś poszło nie tak. Teraz już nie byłam w stanie określić, od czego właściwie wszystko się zaczęło, ale z pewnością on miał z tym coś wspólnego. Tak. Bez wątpienia. Czy żałuję? Nie wiem. Wiem, że nie powinnam była tego robić, lecz nie cofnę już czasu. Mimo wszystko jednak gdzieś we mnie tlił się płomyk radości. To tak irracjonalne i niepoprawne. Być może to kusząca perspektywa zakazanego owocu sprawiła, że postąpiłam tak, a nie inaczej? Mogłam się tak zastanawiać, lecz niczego to nie zmieni.

      Teraz, stojąc tu, w tym ciemnym pokoju, jestem całkiem sama. Tak... pusta. Nie jestem w stanie określić swoich uczuć. Światła dawno już zgasły, lecz nie przejmowałam się tym. Nadal uparcie patrzyłam w dal, chociaż wiedziałam, że niczego tam już nie zobaczę. Mogłam być tak szczęśliwa, osiągnąć wszystko, czego tylko pragnęłam. Ale wystarczył tylko jeden moment, jedna chwila, aby wszystko się posypało. Bo zabrakło jednej, najważniejszej osoby. Jego.