poniedziałek, 13 lipca 2015

[PSP] -1-


    Zielone, kocie oczy bacznie obserwujące moją twarz, to... Kłopotliwe. Przeszedł mnie dreszcz.
    - Hej - szept, rozbrzmiewający tuż przy uchu, zbyt słodki, aby się mu oprzeć.
- Ach, nie... Shiki, przestań, naprawdę nie mogę, muszę... - nieudolnie próbowałam wyplątać się z jego ramion, jednak bezskutecznie. Otulały mnie ciasno i szczelnie. Nie, żeby mi to przeszkadzało, jednak w tej chwili miałam sprawy o nieco wyższym priorytecie niż... No właśnie.
    - Nie idź - wymruczał niskim głosem, przykładając usta do mojego ciepłego policzka. Delikatnie pocałował miejsce pod kością policzkową.
    - Uch, no, ale... Ach-
    Otworzyłam oczy, doświadczając gwałtownego zderzenia z rzeczywistością. Na oślep przesuwając rękoma po prześcieradle, nie znalazłam ani mojej poduszki, ani chłopaka. Choć, spójrzmy prawdzie w oczy, to pierwsze naprawdę istniało.
    - Damn! - mruknęłam, rozglądając się wokoło, chociaż niezbyt wiele zdołałam dostrzec w tych egipskich ciemnościach. Przyzwyczajenie do nich oczu zajęło mi chwilę, lecz od razu dostrzegłam skopaną pościel w nogach łóżka i tę nieszczęsną poduszkę, porzuconą, leżącą na podłodze. Dokonałam nie lada akrobacji, aby ją podnieść, nie schodząc z łóżka, lecz w końcu udało mi się sięgnąć po nią ręką.
    Pomimo ciemności, przystojna twarz młodego mężczyzny patrzyła na mnie w sposób zdecydowanie nieprzyzwoity. Zupełnie jakby rozbierał mnie wzrokiem - a przynajmniej tak zawsze mi się to kojarzyło. Czule ucałowałam mojego poduszkowego bisha-Hijikatę i westchnęłam ze zrezygnowaniem, przypominając sobie o gwałtownej pobudce w środku... nocy (zerkając na zegarek, był już właściwie wczesny ranek).
    - Kolejny sen, hę? Niech zgadnę... - Mruknęłam pod nosem, mrużąc oczy w poszukiwaniu jednego, szczególnego przedmiotu.
    - Ha! – Z triumfem podniosłam z łóżka małe urządzenie - Wiedziałam! Znów grałam na PSP przed snem, prawda? - zapytałam, choć nie oczekiwałam odpowiedzi, bo i od kogo?
    Ukryłam twarz w dłoniach, powoli przyswajając informację, że mój sen nie był rzeczywistością, nieważne jak bardzo bym tego chciała. Po raz kolejny westchnęłam, opadając na plecy, bez jakiejkolwiek nadziei. Przytuliłam do piersi poduszkę, odkładając PSP na szafkę nocną obok. Wtulając w nią policzek, usilnie starałam się powrócić do snu sprzed kilku minut, co, dla mnie, graniczyło z niemożliwym. Zamknęłam oczy, pragnąc raz jeszcze usłyszeć wszystkie te słodkie słowa i poczuć silne dłonie, głaskające mnie po plecach...

    - Hej, wstawaj~ - słodki głos, przywracający mnie ze świata snów i marzeń, zdawał się dochodzić z bardzo daleka - Wstaaawaj, śpiochu - nie ustawał, zdecydowanie był uparty, uch. - Ne~, tyle razy już wołam, a Ty nadal nie wstajesz? - Oho, lekkie zniecierpliwienie. Otworzyłam nieznacznie oczy i natychmiast je zmrużyłam. Mruknęłam coś pod nosem, machinalnie odwracając głowę od źródła światła.
    - Hej, wiesz, co zrobię, jeśli nie wstaniesz, prawda? - Słodka obietnica, ukryta w tonie głosu, sprawiła, że w końcu podniosłam się do pozycji siedzącej i przetarłam ręką zaspane oczy. Ziewając, sięgnęłam po telefon, i niechętnie przerwałam głos sączący się z głośników.
    Przeciągnęłam się niczym kot i spojrzałam na godzinę. Najwyższy czas się ruszyć. Pomimo pobudki kilka godzin wcześniej, czułam się dość wypoczęta jak na tak wczesną godzinę. Powoli wysunęłam się spod ciepłej pościeli i postawiłam stopy na podłodze. Nagłe uderzenie zimna spowodowało gęsią skórkę. Najchętniej wróciłabym z powrotem spać, ale nie mogłam. Wstałam i, pomimo chłodu, skierowałam się w stronę drzwi, po drodze łapiąc parę ubrań i skarpetki.
    Po porannej toalecie poczułam się trochę lepiej, rozbudziwszy się, myślałam bardziej trzeźwo. Schodząc na śniadanie, rozmyślałam o dzisiejszym dniu.


-

    Zerknęłam na telefon, sprawdzając skrzynkę, jednak nic nowego. 
Westchnęłam i pośpiesznie wystukałam esemesa do Candice. Odpowiedź przyszła po nie więcej niż minucie. Łał.


    To, co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Nie spodziewałam się bowiem dwóch chłopaków, wyraźnie kłócących się o coś, w mojej kuchni. 
    Odchrząknęłam na tyle głośno, aby raczyli zauważyć moją obecność, co istotnie zrobili, a zdziwienie na ich twarzach wydało mi się w tamtej chwili wręcz komiczne. Powstrzymałam jednak uśmiech na rzecz dowiedzenia się tego, o co tutaj chodzi.
 - Czy mogliby mi panowie łaskawie wyjaśnić powód tej niespodziewanej... - Zawiesiłam na chwilę głos, dobierając słowa. -... Wizyty? - Zapytałam, patrząc na zmieszanych chłopaków. 
Jeden z nich, nieco wyższy, był czarnowłosy, jednak pierwszym, co zauważyłam była jasnoniebieska czupryna drugiego. Oboje byli chudzi i dosyć wysocy, ale ich styl ubierania różnił się od siebie diametralnie. 
    Uniosłam lekko brew, dokładniej się im przyglądając, jakby sam ich widok miałby mi cokolwiek o nich powiedzieć. Ale nie, wyglądali całkiem zwyczajnie. Na oko? Siedemnaście do dziewiętnastu lat.
 - Ach, wybacz mi złe maniery, nawet się nie przedstawiłem! – Zaaferował się ten, który z początku wydał mi się dość ekstrawagancki, biorąc pod uwagę ubarwienie jego włosów(czytaj wściekło niebieskie). – Nazywam się Julian. A to jest  mój brat...
 - Aleks. – Wszedł mu w słowo drugi, uśmiechając się do mnie.
O, borze leśny, zmiękły mi kolana, bo, cóż powiedzieć, jeśli uroda byłaby grzechem to zdecydowanie byliby... Bardzo pięknymi grzesznikami. Przełknęłam ślinę, zbierając myśli.
 - Słucham? To znaczy, mógłbyś powtórzyć? – Ojejku, czemu zawsze wychodziłam na kompletną idiotkę?
 - Powiedziałem tylko, że pięknie wyglądasz. – Powiedział. Tak po prostu. Czemu wydało mi się to niezwykle naturalne? A zresztą... To kompletnie nie na miejscu. Nawet nie wiem, kim jest ta dwójka nieznanych przybyszów. Zdrowy rozsądek, to jest to. Moje wewnętrzne ja tylko westchnęło z dezaprobatą, machając na mnie ręką. Och, proszę.
 - Nadal jednak nie dowiedziałam się rzeczy najważniejszej. – Zauważyłam, odwracając wzrok.
Ten, który przedstawił się jako Aleks westchnął teatralnie, nie zaprzestając posyłać mi uśmieszków. Hm?
 - Bo widzisz, to dość skomplikowane.
 - Mam czas.
Nie, nie miałam czasu, ale powiedzmy, że na potrzeby zaistniałej sytuacji mogłabym trochę nagiąć plan.
 - No dobrze. Nie wiem dokładnie, jak to wyjaśnić, ale tak po prostu się tu znaleźliśmy.
 - Po prostu? Tak... puff  i już? Nie sądzę, żebym była na tyle naiwną osobą, żeby dać się na to nabrać. – Powiedziałam, uśmiechając się krzywo.
 - Kiedy ja mówię prawdę! – Nie dawał za wygraną.
Jeden, dwa, trzy, cztery... Dobra, nieważne.
 - I co ja mam z wami teraz zrobić, co? – Zapytałam, choć tak naprawdę nie oczekiwałam od nich odpowiedzi, bo wydawali się bardziej zagubieni ode mnie. – No dobrze. Poddaję się. Jedliście już śniadanie?
Po dość wymownym westchnieniu ulgi zaczęłam zastanawiać się nad tym czy to naprawdę był dobry pomysł. Ale było już za późno.

    Raz się żyje. Chyba.